Jura – dzień trzeci
Obudzeni ciepełkiem i promieniami słońca nie specjalnie spieszyliśmy się ze składaniem namiotu i pakowaniem sakw. Słowa zachęty właściciela pola namiotowego by zostać nad wodą, zamiast pchać się w tłumy, które zapowiadał w Ojcowskim PN były niesamowicie kuszące. Ostatecznie pozwoliliśmy sobie tylko na odrobinę relaksu i po godzince leżenia nad wodą, zaczęliśmy się zbierać.
Jakieś dwie minuty od wyjazdu czekał nas pierwszy postój – łatanie dętki. Najwidoczniej kiedy spaliśmy, nasze rowery zabawiały się gdzieś w igłach lub kolcach. 😉
Biorąc sobie do serca słowa o tłumach, postanowiliśmy zmienić planowaną trasę, która miała przebiegać bezpośrednio przez Ojcowski PN i skierowaliśmy się od razu na nasze ulubione szosowe trasy. Ten dzień miał być w stu procentach asfaltowy, jednak Google Maps, które miało wyprowadzić nas spod lotniska, uparcie prowadziło na drogi „rowerowe”. Na szczęście po dojeździe do miejscowości Brzoskwinia, nasza znajomość tamtejszych dróg wystarczyła by ominąć szutry i piach.
Pogoda była iście wakacyjna, słońce świeciło, nie było wiatru i robiło się coraz upalniej, co odrobinę doskwierało na podjazdach. Nie narzekaliśmy jednak na warunki, ponieważ mieliśmy świadomość, że późnym popołudniem na pewno spotkamy się z burzą. Właśnie dlatego nasz plan kręcenia się po okolicznych pagórkach skróciliśmy do najciekawszych fragmentów. Z Pisarów przejechaliśmy do miejscowości Dubie i stamtąd wzdłuż Doliny Szklarki podjechaliśmy aż do Jerzmanowic. Drogą krajową wróciliśmy kawałek w stronę Krakowa i skręciliśmy w prawo na Będkowice. Tam czekał nas szybki zjazd w dół, na którym planowaliśmy skręcić w prawo do Doliny Będkowskiej, ale rozpędzone bagażem rowery porwały nas kawałek dalej. Warto było jednak wrócić kawałek pod górę dla tej prędkości. 😉 Kolejne tłumy ludzi spotkaliśmy w Ojcowie. Specjalnie zaplanowaliśmy trasę tak, by zjechać sobie fragmentem Ojców – Skała. Niestety samochody stojące na poboczu, które raz po raz wyjeżdżały, parkowały i zatrzymywały się oraz ludzie chodzący między tymi samochodami, popsuły nam zupełnie przyjemność tego zjazdu. Nawet droga wśród skał, prowadząca do Pieskowej Skały, nie wynagrodziła nam odebranej zabawy. Zerkając niepewnie na prognozę pogody, zastanawialiśmy się, czy zdążymy rozłożyć namiot przed deszczem. Wstępnie założyliśmy, że dojedziemy do Pilicy i nad zalewem znajdziemy miejscówkę do spania. Kuszeni wizją polecanych zapiekanek i lokalnego złotego napoju, wskoczyliśmy na drogę wojewódzką nr 794 i bez wahania jechaliśmy przed siebie. Niestety im bliżej Pilicy byliśmy, tym poważniej wyglądały wiszące przed nami chmury. Gdy w oddali usłyszeliśmy pierwsze grzmoty, schowaliśmy suszące się na bagażniku skarpetki i gotowi na ulewę, jechaliśmy dalej. Jak miło byliśmy zaskoczeni, kiedy po zjechaniu do Pilicy okazało się, że ulewa była, minęła, a w prognozach nie zapowiadali następnej. Korzystając z tego niespodziewanego przypływu szczęścia postanowiliśmy, że jedziemy dalej. Pizzeria oraz Miejsce Rekreacji i Wypoczynku w Lelowie brzmiały równie zachęcająco, co woda i zapiekanki w Pilicy, a zawsze zostanie 25 km mniej na kolejny dzień. Pizza zjedzona w parku w Lelowie smakowała wyśmienicie! Odrobinę jednak rozczarowało nas wspomniane Miejsce Rekreacji i Wypoczynku, które w opisie wymienione miało pole namiotowe. Nie znaleźliśmy takowego i nasz namiot rozbiliśmy po mniej uczęszczanej stronie obiektu, gdzie niestety oprócz wędkarzy spotkaliśmy całe mnóstwo kleszczy. Doceniamy jednak, że w tak małej miejscowości ktoś zadał sobie trud i stworzył taki „mini MOSiR” dla mieszkańców oraz przyjezdnych. Żałowaliśmy jedynie, że nie mamy ze sobą kostiumów kąpielowych, bo woda była naprawdę ciepła i względnie czysta. Zainteresowanych trasą odsyłam poniżej. Od miejscowości Brzoskwinia 100% stanowią asfalty. 🙂
Dolina Będkowska, w której ostatnio byliśmy poza sezonem, tętniła życiem. Słowa usłyszane rano sprawdziły się, ludzi było mnóstwo. Omijając rodziny z dziećmi, hulajnogi i rowerki, dojechaliśmy do Brandysówki, gdzie zjedliśmy wczesny obiad i ruszyliśmy dalej, tempem ślimaka ponownie podjeżdżając do Jerzmanowic (Polecam fragment spod skały Dupa Słonia do Łazów. Strava mówi, że nachylenie sięgało 15%, a ja momentami zastanawiałam się, czy dam radę wyprzedzić idących obok ludzi).