Jura – dzień pierwszy


Wyznaczając trasę dojazdową do Złotego Potoku, bo to tam zdecydowaliśmy się spędzić pierwszą noc, staraliśmy się jak najbardziej omijać ruchliwe drogi. Trasa, którą wybraliśmy prowadziła przez małe miejscowości, kolorowo przybrane wstążkami z okazji Bożego Ciała, pod Elektrownią Bełchatów roztaczającą chmurę nad naszymi głowami, brzegiem zbiornika SŁOK i szlakiem rowerowym wzdłuż kanału łączącego SŁOK z Górą Kamieńsk. Dojeżdżając do skrzyżowania, przy którym rozpoczyna się podjazd na punkt widokowy zgodnie stwierdziliśmy, że tym razem darujemy sobie ten WSPANIAŁY podjazd i pojedziemy dalej.
Pogoda dopisywała, kilometry po naszej łódzkiej ziemi nieco zaczęły się dłużyć, a my z wyczekiwaniem zaczęliśmy rozglądać się za choć jednym otwartym sklepem lub stacją benzynową. Zaraz, zaraz, jaką stacją? Przecież wybraliśmy trasę omijającą główne drogi…
Burczenie w brzuchach udało nam się uciszyć pod jednym z mijanych kościołów, pod którym tradycyjnie spotkaliśmy mini-budkę z lodami. I chociaż lody nie wyglądały zachęcająco i za ich cenę moglibyśmy mieć porcję modnych ostatnio lodów naturalnych, były pyszne!

Kolejne kilometry mijały wolno, a my zaczęliśmy zastanawiać się, czy przypadkiem nie wypowiedzieliśmy kiedyś słów, że „Jura jest super, ale lepiej wsiąść w pociąg żeby nie tracić całego dnia na dojazd”. Odrzuciliśmy to wspomnienie pocieszając się, że przecież jest pandemia i na rowerze bezpieczniej!
Im bliżej Częstochowy, tym teren robił się ciekawszy. W końcu udało nam się też znaleźć upragniony, otwarty sklep (pierwszy po przejechaniu 100 km), więc uzbrojeni w pełne bidony i najedzeni ciastkami, wjechaliśmy do województwo Śląskiego.
Tam zaczęły się schody, a dokładniej w Mstowie. Podjazd sięgający 12% świetnie przypomniał nam, czym jest wyżyna Krakowsko-Częstochowska.

Celem tego dnia było dojechanie do Zamku w Olsztynie, tam wskoczenie na Rowerowy Szlak Orlich Gniazd i dojechanie nim do Złotego Potoku. Tu muszę przyznać, że plany nieco uległy zmianie. Cały dzień spędzony na rowerze bez większego posiłku mocno osłabił nasze organizmy. Do tego niepewność, czy smażalnie w Złotym Potoku będą otwarte i uda nam się zjeść pstrąga w ramach kolacji i mamy gotowe fundamenty do porzucenia planu. Dorzućmy do tego zwątpienie na twarzy Pani pobierającej opłaty za wejście na teren zamku, spowodowane naszym pomysłem przejazdu polami i lasami trasy Olsztyn – Złoty Potok, i koniec – lecimy na pstrąga asfaltem! Prawie cały odcinek z górki!
Nieco ponad pół godziny później jesteśmy na miejscu. Zamawiamy upragnioną rybkę, rozbijamy namiot między drzewami i popijając jurajski życiodajny napój, odpoczywamy nad wodą.

Dla ciekawych, wrzucam ślad naszej trasy:

Tags: